czwartek, 15 grudnia 2016

Tata

Mama zawsze mówiła, że tata jest dobrym człowiekiem. Trochę zagubionym, ale dobrym. Ja nigdy w to nie wierzyłam i nie chciałam wierzyć. Skoro jest dobry, to czemu zostawił mnie i kobietę, którą rzekomo kochał, kiedy miałam zaledwie miesiąc? Czy to właśnie tak objawia się dobroć? Poprzez rozkochanie w sobie kobiety, zrobienie jej dziecka i odejście? Jeżeli takie były standardy dobroci 30 lat temu, cieszę się, że teraz są inne.
Mam już 30 lat i miesiąc temu obchodziłam moje kolejne urodziny. Kolejne urodziny bez ojca. Kiedyś chciałam go poznać i marnowałam na niego moje życzenia urodzinowe, spadające gwiazdy i marzenia. Próbowałam się dowiedzieć, jak się nazywa, jak wygląda, czym się zajmuje, co lubi, a czego nie, ale mama zawsze milczała i szła w zaparte. Powiedziała jedynie, że w ogóle go nie przypominam i wszystko odziedziczyłam po niej - burzę brązowych włosów, orzechowe oczy, prosty nos. W wieku jedenastu lat okazało się, że jednak nie wszystko. Ona była Gryfonką. Ja zostałam przydzielona do Slytherinu, trafiając na możliwie najgorszego opiekuna wszech czasów - Severusa Snape'a. Już od początku mnie nienawidził. Traktował gorzej niż innych, szydził ze mnie, porównywał mnie do najgorszych, mówił, że taka osoba jak ja nawet nie powinna uczęszczać do Hogwartu. To wszystko zabierało mi moją pewność siebie, chęć życia i radość. W końcu naprawdę czułam się tak, jakbym była najgorsza, nic nie warta. Dopiął swego, a ja nawet nie miałam siły mu się przeciwstawić, udowodnić, że coś znaczę. Możecie sobie jedynie wyobrażać, jak czułam się się przez 5 lat takiego poniżania.
W końcu, na początku szóstego roku poznałam JEGO. Mojego faceta marzeń. Niewysoki, o brązowych oczach i czarnych, rozwichrzonych włosach, kapitan drużyny quidditcha Gryffindoru. Aż ciężko uwierzyć, że zakochałam się w synu przyjaciela mojej mamy, James'ie Potterze. Czułam się przy nim bezpiecznie, wyjątkowo, czułam się kochana. Mogłam mu powiedzieć wszystko, wyżalić się, wypłakać, a on zawsze mnie pocieszał, przytulał i całował w czoło, powtarzając, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. Wierzyłam mu.
2 lata po skończeniu Hogwartu, James mi się oświadczył. Kilka miesięcy później wzięliśmy ślub. 5 lat później urodziła się nasza pierwsza pociecha, Prudence. Margaery urodziła się 2 lata później, a Lilliana dopiero rok temu. Byłam najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Miałam kochającą rodzinę, poznałam przyjaciół na dobre i na złe, niczego nam nie brakowało. Marzenia małej dziewczynki o poznaniu ojca dawno odeszły w zapomnienie.
I wróciły ze zdwojoną siłą. Mama zachorowała. Siedziałam przy niej dzień i noc, wypłakując morza łez. Była jedną z najdroższych mi osób. Sama mnie wychowała, sama mnie wszystkiego uczyła, była dla mnie matką, ojcem, przyjaciółką, powierniczką sekretów. Była dla mnie wszystkim. A teraz robiła się coraz słabsza. Z dnia na dzień gasła w oczach. Jej puszyste, brązowe włosy, stały się oklapłe i matowe. Radosne iskierki w jej orzechowych oczach blakły. Malinowe usta robiły się blade. Była przerażająco chuda. A jej jedynym marzeniem przed zbyt wczesną śmiercią było zobaczenie tego dupka, który zostawił ją 30 lat temu. Próbowałam wyperswadować jej ten pomysł, ale na nic się to nie zdało. Chciała go ostatni raz zobaczyć. Nie wiem po co. Żeby mu nawyrzucać? Zwyzywać? Potraktować jakąś wyjątkowo wymyślną klątwą? Wybaczyć? O tym ostatnim nawet nie chciałam myśleć. Jeżeli ona chciała to zrobić, albo kompletnie zwariowała, albo choroba odebrała jej zdolność myślenia. Wedle jej życzenia, napisałam podyktowany przez nią list i wysłałam go, czekając na odpowiedź.
Odpowiedź pojawiła się po kilku godzinach w postaci huraganu czarnych szat wpadających do pokoju matki. Severus Snape. Nie wierzyłam własnym oczom. Przetarłam je raz. Potem dwa. I trzy. A on nadal tam był. Siedział przy mamie, trzymając ją za rękę, jakby byli ze sobą od zawsze. Całował delikatnie wierch jej dłoni, a mama uśmiechała się przez łzy spływające po jej twarzy. Wiedziałam, że była szczęśliwa. Tylko dlaczego? Chciałam to zrozumieć, ale nie potrafiłam. Nie mogłam. Nie, nie chciałam zrozumieć. Podeszłam do niego i jednym szarpnięciem za jego szaty odciągnęłam go od matki. Uderzyłam go w twarz. Najpierw raz. Potem drugi i trzeci. Nie mogłam pojąć, dlaczego człowiek, który był moim ojcem, krzywdził mnie przez 7 lat, czerpiąc z tego sadystyczną przyjemność. Jeszcze wtedy niczym mu nie zawiniłam. Miałam czystą kartę, nie znał mnie, a jednak osądzał. Dlaczego nas zostawił? Przecież kochał mamę i, być może, w jakimś topniu mnie. Nie wierzyłam, że mogłam być mu całkowicie obojętna.
Wybiegłam z pokoju i w następnym korytarz osunęła się przy ścianie o ziemię, przyciskając kolana do klatki piersiowej i obejmując je rękoma. Siedziałam tak w ciszy i płakałam. Nie wiem ile. 10 minut? Godzinę? Jeden dzień? Nie odmierzałam czasu. Chciałam zniknąć z tego świata, stać się taka malutką Florence. Bez problemów, bez trosk, bez obowiązków. Znów powrócić do czasów dzieciństwa i niczym się nie przejmować. Mieć jedyną troskę w postaci wyboru pomiędzy lodami waniliowymi a czekoladowymi. Tak bardzo chciałam zapomnieć o otaczającym mnie świecie, wmówić sobie, że to tylko wymysł mojego mózgu, że nic z tego nie dzieje się na prawdę. Mama nie umiera, a moim ojcem wcale nie jest największy dupek stulecia.
Usłyszałam kroki. Podniosłam nieznacznie głowę i przez łzy zobaczyłam mojego ojca siadającego obok mnie i wpatrującego się w równoległą ścianę. "Kocham Cię Florence. Zawsze Cię kochałem". Usłyszałam te słowa po raz pierwszy. Nie były przepełnione jadem, nienawiścią, złością czy chłodem. Wyczuwałam w nich tęsknotę, smutek, a jednocześnie radość. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale rzuciłam się na jego szyję i mocno przytuliłam. On był tą zagubioną cząsteczką mojego serca, której szukałam przez bardzo długi czas. Zawsze mi jej brakowało. "Ja Ciebie też, tato. Ja Ciebie też...". Tata. To słowo w moich ustach brzmiało tak obco, tak inaczej, a równocześnie tak pięknie. Jego brzmienie wycisnęło ze mnie nowe pokłady łez i mocniej wtuliłam się w ojca. Tak bardzo mi go brakowało przez te 30 lat. A on kołysał mnie delikatnie w swoich ramionach nucąc cicho jakąś piosenkę. Piosenkę, którą zawsze nuciła mi mama do snu. Od teraz będzie to robić on. Mój tata.

sobota, 10 grudnia 2016

Kiedy wyprawa do Hogwartu wydaje się straszna

- Tato, boję się.
Zza rogu wyjrzał chłopiec, ubrany w zwykłe jeansy i szarą koszulkę, ściskając w ramionach pręgowaną kotkę o złotych oczkach. Wyglądał na bardzo przestraszonego i niepewnego.
Severus Snape zaprzestał pakowania swojego kufra i książki, który trzymał w rękach, odłożył na bok. Podszedł do chłopca, ukucnął przed nim i delikatnie się uśmiechnął.
- Nie ma czego Gareth, naprawdę.
- A jeżeli nikt mnie nie polubi, i będą się ze mnie śmiać i szydzić? A co jeśli trafię do domu, do którego nie będę pasował? A jak nauczyciele się na mnie uwezmą i będę miał same złe oceny? Co ja wtedy zrobię? - Chłopiec wyrzucał z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego, z chwili na chwilę robiąc się coraz bardziej przestraszonym i coraz mocniej ściskając kotkę, której przestawało się to podobać i zaczynała wiercić się w jego ramionach.
- Na początek się uspokój, chyba że chcesz udusić swojego kota - Gareth przepraszającym wzrokiem spojrzał na zwierzątko i poluźnił uścisk. - Teraz powiedz wszystko jeszcze raz, tylko wolniej.
Gareth wziął głęboki oddech i spojrzał na ojca.
- Co będzie, jak nikt mnie nie polubi i wszyscy będą się ze mnie śmiać i mnie obrażać?
- Myślę, że już w Ekspresie do Hogwartu znajdziesz kogoś, kto będzie miał zainteresowania podobne do twoich, będzie podzielał twoją pasję, i być może, nie lubi tego co Ty. Trzeba być trochę podobnym, żeby się przyjaźnić. A przyjaciel nie pozwoli, aby ktoś z Ciebie drwił.
Chłopiec lekko się uśmiechnął, ale od razu spoważniał.
- A jeżeli trafię do domu, do którego zupełnie nie będę pasował?
Severus westchnął i wstał. Spojrzał na zegar.
- Chodź do kuchni. Mamy jeszcze trochę czasu, zrobię herbatę to porozmawiamy.
Gareth wypuścił z objęć wiercącą się kotkę. Usiedli przy stole i wzięli po kubku świeżo zaparzonego napoju.
- Tiara Przydziału nigdy się nie myli. Dom, do którego Cię przydzieli będzie domem, do którego będziesz pasować. Przekonasz się o tym prędzej czy później.
- A Ty byłeś w Slytherinie, prawda? - Mężczyzna nieznacznie skinął głową. - Jak tam jest?
- Myślę, że podobnie jak w każdym innym domu - Severus wzruszył ramionami i upił łyk herbaty.
- A jak trafię do Gryffindoru?
- To miałoby się stać coś specjalnego?
- No wiesz, tata takich pierwszorocznych z Gryffindoru jak Ty, zjada na śniadanie.
Do kuchni wszedł starszy syn Severusa, Evan, 15-letni wychowanek Domu Lwa. Z wyglądu ani z charakteru nie przypominał ojca. Skóra zdjęta z matki. Niesforne, czekoladowe włosy i wesołe, orzechowe oczy. Zawsze uśmiechnięty.
- Nie żartuj tak - skarcił syna.
- A kłamię? - chłopak uniósł ręce. - Pamiętasz jak na moim pierwszym roku, na pierwszych Eliksirach, walnąłeś taką przemowę, że jeden Puchon posikał się ze strachu, a 2 Krukonki się popłakały? Albo na 3 roku, tak się na nas wydarłeś, że połowa klasy koczowała pod ławkami przez dobre pół godziny i wyszli dopiero po tym, jak każdemu z domów odjąłeś 20 punktów za każdą osobę rozpłaszczoną na podłodze? Albo to, hit, teraz brat uważnie słuchaj - zwrócił się do chłopaka, którego twarz była biała jak kreda. - Pod koniec 4 roku, mieliśmy mieć sprawdzian, ale tata był tak zajęty powtarzaniem piątorocznym, że nie zdadzą suma z Eliksirów, że zapomniał o naszym teście. My, oczywiście, lojalnie mu o tym nie przypominaliśmy. Niestety, następnego dnia na Eliksirach rozpętało się takie piekło, że z sali na kopach wyleciało pół klasy, a reszta, w tym ja, była zmuszona wysłuchiwać wrzasków, jaką my to my jesteśmy beznadziejną młodzieżą, pokoleniem kretynów, impertynenckimi bałwanami i bezczelnymi idiotami. A później mieliśmy jakieś 7 minut na napisanie sprawdzianu składającego się z 8 stron. - Evan spojrzał na ojca, który robił się coraz bardziej blady i zaciskał dłonie w pięści. -  Tato, nie zapowietrzaj się tak. Ja tylko przedstawiam młodemu realia lekcji Eliksirów w Hogwarcie. Jeżeli chcesz coś dodać mów śmiało. Niech nic nie leży Ci na sercu.
- Evan, mógłbyś sprawdzić, czy nie ma Cię przypadkiem w swoim pokoju? - syknął Severus sztyletując syna spojrzeniem.
- Spokojnie tato, przyszedłem tylko po kanapkę i coś do picia. Pakowanie się do szkoły, to wcale nie jest prosta sprawa jak się wydaje, szczególnie gdy robisz to po raz piąty w tym dniu, a matka cały czas suszy Ci o coś głowę i stoi nad Tobą jak kat - zamaszystym ruchem otworzył drzwi od lodówki i nim zdążył coś wyciągnąć, drzwiczki uderzyły go w twarz.
- Do mistrza Ci jeszcze dużo brakuje - zadrwił mężczyzna upijając łyk herbaty.
Gareth spojrzał zmieszany na tatę i brata. Co to dużo mówić, on nawet nie wiedział, o czym oni rozmawiali.
Evan, wyłapując spojrzenie brata od razu przystąpił do wyjaśnień.
- Młody, ojciec robi takie dramatyczne wejście smoka na każdej lekcji, że jak siedzisz to lepiej wstań, a jak stoisz to lepiej usiądź. Drzwi zawsze walą niemiłosiernie w ścianę, ale tacie nigdy, ale to przenigdy nie strzeliły w twarz. Ba, one nawet nie tknęły jego peleryny śmierci!
- Peleryny ś-śmierci? - Gareth, o ile to możliwe, pobladł jeszcze bardziej.
- Odwieczny atrybut taty. Wyłania się zza rogu szybciej niż on.
- To jest nielogiczne Evan - rzucił Severus znad kubka.
- Cofam to. Pierwszy jest nos. Chwała Merlinowi, że odziedziczyłem go po mamie, a nie po Tobie.
Po schodach zeszła Hermiona i weszła do kuchni. Rozejrzała się dookoła i gdy znalazła Evana, przyszpiliła go wzrokiem do ściany.
- Od 5 minut powinieneś być w swoim pokoju i pakować kufer do Hogwartu. Ja za Ciebie nie będę tego robić - wysyczała. - DO POKOJU! W tej chwili!
Evan podszedł do kobiety i objął ją ramieniem.
- Matulu, złość piękności szkodzi. Usiądź, zrelaksuj się, zaparzę Ci melisy. Popatrz tylko jaki tata jest teraz spokojny. Mogłabyś brać z niego przykład.
- Tak, szczególnie wtedy, gdy prawie biega po ścianach po sprawdzeniu pierwszych kartkówek w semestrze - mruknęła Hermiona.
Gareth popatrzył przestraszony na tatę i przełknął ślinę. W domu zawsze był spokojny, jedynie czasami się złościł, ale szybko mu przechodziło. To raczej mama krzyczała, kiedy Evan robił coś głupiego.
- To... to może ja przygotuje klatkę dla Deheb - chłopiec wyszedł z kuchni tak szybko, jak pozwoliły mu nogi bez biegania. Teraz perspektywa uczenia się w Hogwarcie była bardziej przerażająca niż kiedykolwiek przedtem. Pocieszał się jedynie tym, że był pewien, że nie trafi do Gryffindoru. Może Slytherin?